Dzisiaj zaczęliśmy drugi turnus półkolonii. Zapraszamy do śledzenia relacji z półkolonii – prawie na żywo…
Pamiętnik półkolonistki
14 lipca 2014
Będę pisała pamiętnik – to takie moje wakacyjne postanowienie. Myślę sobie, że fajnie będzie kiedyś – po kilku latach poczytać, co robiłam, przeżywałam. Zaczynam od poniedziałku – 14 lipca, choć wakacje trwają już jakiś czas. Tyle, że wcześniej nic specjalnego się nie działo, dopiero od dzisiaj mój świat nieco przyspieszył.
Od 9:00 byłam w szkole, ale wcale nie po to, żeby się uczyć. Rozpoczęły się półkolonie, czyli takie niby kolonie – zorganizowany poza domem wypoczynek, ale popołudnia i wieczory (w tym noce) spędzamy w domu. Jest nas całkiem spora gromadka, podzieleni jesteśmy na 6 grup po 15 osób w każdej grupie. I mamy swojego wychowawcę – panią lub pana. Będziemy mieć różne zajęcia – w szkole, poza nią, wycieczki – piesze i autokarowe. Mamy też posiłki – II śniadanie i obiad. Dzisiaj – w ten pierwszy dzień półkolonii ważne było, żebyśmy dobrze się poznali. Pamiętam już wszystkie dziewczyny z mojej grupy, choć na początku nie wszystkie znałam. Przed śniadaniem uczyłyśmy się cudownego hymnu półkolonii (podobno to taka tradycja), który śpiewa się na melodię „Szła dzieweczka do laseczka”. Napiszę go na samym końcu dzisiejszych zapisków. Spisywałyśmy też zasady, których zobowiązałyśmy się przestrzegać – oj, nie będzie to wcale takie proste… Między II śniadaniem (pyszna drożdżówka, choć miałam pewne obawy, czy powinnam ją zjeść – w końcu to słodycze) a obiadem dostałyśmy niezły wycisk – uczestniczyłyśmy w sportowej półkoloniadzie. Wprawdzie nie przepadam zbytnio za sportem, ale podobało mi się. Tym bardziej, że walczyłyśmy w wymieszanej razem z dwiema grupami chłopaków drużynach (trzy młodsze grupy grały w gry planszowe, bawiły się na placu zabaw, wykonywały dekoracje na szkolny korytarz). Schodziliśmy z boiska na obiad ledwo żywi. Po obiedzie wszyscy układaliśmy okrzyk dla swojej grupy – krótką rymowankę, która będzie naszym symbolem. Przy prezentacji okrzyków było śmiechu co niemiara. Nie mogłam powstrzymać zdziwienia, kiedy okazało się, że już jest 15:00 i trzeba iść do domu. Ale cóż – takie życie…
I jeszcze hymn – muszę go zapisać, żeby kiedyś – po kilku latach…
„Czekaliśmy na wakacje
cały długi rok, niestety!
Cały długi rok, o rety!
Cały długi rok!
Już nie straszą nas klasówki,
Ani żaden test z przyrody,
Ani żaden test z polskiego.
Ani żaden test!
Ref. Kochamy wakacje, a one nas!
Na radość, zabawę zawsze jest czas!
Czy świeci słoneczko, czy pada deszcz,
Na półkoloniach wesoło nam jest!
Wtorek, 15 lipca
Muszę bardziej uważać na to, co jem. Ograniczyć słodycze (łatwo powiedzieć), jeść więcej ryb, pełnoziarnistego pieczywa… – to są moje refleksje po dzisiejszym spotkaniu przed śniadaniem. Mówiłyśmy o zdrowym żywieniu, wszyscy rysowali piramidy żywieniowe.
Razem z grupą IV i VI poszłyśmy (a właściwie poszliśmy, bo byli też chłopcy) nad Wisłę – do tak zwanego obszaru Natura 2000. Nawet nie wiedziałam, że tyle gatunków ptaków zamieszkuje nasze okolice (podobno jest ich ok. 50). Doszłam do wniosku, że bardzo mało wiem o naszym mieście. Tak w ogóle to dopiero dzisiaj dostrzegłam, jakie piękne są tereny poza miastem i jak wyjątkowo wygląda panorama naszego miasta z pewnego oddalenia. Postarałam się oddać to piękno w swoim rysunku podczas naszego malarskiego pleneru. Młodsze grupy miały zajęcia taneczne, wykonywały przedziwne rysunki kredą na chodniku (podziwialiśmy je po obiedzie), miały zajęcia sportowe.
I znowu dzień minął tak szybko, chyba jeszcze szybciej niż wczoraj.
Środa, 16 lipca
Przykład zdrowego żywienia mieliśmy dzisiaj na śniadaniu. Jedzonko i owoce – to najlepszy (i bardzo smaczny) zestaw śniadaniowy. Do tego zabawa, zabawa, jeszcze raz zabawa i już mamy udany wakacyjny dzień. Najpierw zabawa na terenie szkoły przed śniadaniem (po raz pierwszy w życiu chodziłam szczudłach) a potem na basenie. Teraz już mogę się przyznać, że nie bardzo chciało mi się iść. Jestem na basenie co drugi dzień, bo chodzę na sekcję. Myślałam sobie, że przynajmniej w wakacje odpocznę od pływalni. Ale moja dzisiejsza wizyta na tym znanym mi obiekcie nie miała nic wspólnego z treningiem. Chlapałyśmy się wodą, wygłupiałyśmy z chłopakami. Chłopaki udawali super skoczków, a my oczywiście podziwiałyśmy ich odwagę i nadzwyczajne zdolności pływackie J Oj, tego mi było trzeba! Obiad jedliśmy w okrojonym składzie, bo pierwsze trzy grupy pojechały szaleć w parku linowym. Jutro zbiórka trochę wcześniej, a teraz… właściwie nie wiem, co będę robiła. Na razie nie mam z kim wyjść na dwór, bo moje koleżanki powyjeżdżały na ten tydzień. Gdyby nie półkolonie, tkwiłabym pewnie przed komputerem lub telewizorem i nudziła cały dzień.
Czwartek, 17 lipca
Byliśmy dzisiaj w kinie na „Gangu Wiewióra” o wiewiórce, która prowadziła miejskie życie i na początku była strasznym samolubem, ale potem stopniowo się zmieniała w całkiem sympatycznego stwora (tak w wielkim skrócie można byłoby to ująć). Bardzo śmieszny film. Po seansie czekała na nas niespodzianka – poszliśmy grać w kręgle. Byłam w grupie razem z kilkoma chłopakami. Rywalizacja była zażarta, bo przecież chodziło również o udowodnienie, kto jest lepszy – chłopaki czy dziewczyny. W pewnym momencie omal nie poleciałam razem z kulą na tor – tak mocny wzięłam zamach! Ostatecznie wygrał jeden z kolegów, ale ja byłam o malutki włos od zwycięstwa. Ustaliliśmy, że właściwie to i chłopaki i dziewczyny są równie dobrzy w kręgle. Kiedy my się bawiliśmy, młodsze grupy zwiedzały Warszawę (my będziemy mieć to za tydzień). Mieliśmy też pogadankę na temat bezpiecznego zachowania nad wodą. Wszystko dlatego, że jutro jedziemy na plażę i nad wodę. Teraz muszę trochę odpocząć, nie ukrywam, że ten aktywny tydzień nieco mnie nadwyrężył.
Piątek, 18 lipca
Nie skłamię, jeśli powiem, że z wody wychodziłam może ze dwa razy – drugi raz po to, żeby się przebraćJ. Byliśmy w Wildze nad rzeką (większość nas w rzece) i na plaży. Klimat zupełnie jak nad morzem, tyle że chyba woda w rzece cieplejsza. W ogóle było bardzo cieplutko (o ile przypominam sobie nasze rodzinne wyprawy nad morze – zawsze wiało). Wspaniale się bawiliśmy – pływaliśmy sobie na tzw. „bananie”, graliśmy w piłkę, zrzucaliśmy się do wody (w pobliżu na szczęście był ratownik i nasi wychowawcy), wygłupialiśmy się na całego. Przekonałam się, że nawet można szaleć z chłopakami i to bez konfliktu i kłótni. Do tej pory jakoś nie mogłam w to uwierzyć. Na brzegu też nieźle się bawili. Budowali z piachu jakieś wymyślne budowle, zakopywali kolegów. Był nawet „małpi gaj”, który cieszył się niezwykłym powodzeniem wśród młodszych. Blisko 5 godzin pobytu minął jak z bicza strzelił. Tak samo zresztą jak 5 dni tego tygodnia.
Poniedziałek, 21 lipca
Już wiem, na co przeznaczę moje kieszonkowe z najbliższych kilku tygodni. Kupię sobie „Halli Galli”, „Prawo Dżungli” i może parę innych jeszcze fajnych gier. Na wszelki wypadek zapisałam sobie nazwy, żeby nie pokręcić czegoś. Pomysł ten przyszedł mi do głowy podczas dzisiejszej zabawy, którą mieliśmy po II śniadaniu. Niemal do obiadu graliśmy w najlepsze w przeróżne planszowe gry – „gry bez prądu” – zręcznościowe, logiczne, strategiczne… Nie ukrywam, że z mojej grupy najlepsza byłam przy „Halli Galli” – doczekałam się nawet pochwały Ewy, która prowadziła z nami te zajęcia. Po powrocie do domu przewróciłam do góry nogami wszystkie gry, które miałam w domu. Znalazłam przy okazji moje ukochane „Pędzące Żółwie” i „Twistera”, o którym na śmierć zapomniałam. Pogram sobie z rodzicami, gdy wrócą z pracy i z bratem. Rozpisałam się o grach, a przecież był jeszcze czas przed śniadaniem i po obiedzie. Więc („nie zaczyna się zdania od więc” – słyszę moją panią od polskiegoJ) po kolei: po wspólnym spotkaniu rano rozeszliśmy się ze swoimi wychowawcami do różnych miejsc i rysowaliśmy wspomnienia z piątkowej wyprawy Wilgi. Prace mają być oceniane, ponieważ był to konkurs plastyczny. Trochę mnie to niepokoi, bo mój talent malarski nie należy do wybitnych. Kiedy my mieliśmy „gry bez prądu”, młodsze grupy udały się na rajd na tamę wojskową. Z pewnością pani opowiadała im o tzw. ptasiej wyspie i obszarze Natura 2000. Ciekawe, czy zapamiętały choć ze dwa gatunki ptaków, które można tam zobaczyć. Ja na przykład zapamiętałam kilka. Najbardziej podoba mi się nazwa ptaszka podróżniczka i ostrygojada (czy u nas są ostrygi???). Po obiedzie bawiliśmy się na orliku – graliśmy w piłkę nożną, którą po prostu uwielbiam, niektórzy byli na placu zabaw, niektórzy rysowali kolorową kredą – jednym słowem – każdy coś ciekawego dla siebie znalazł. Muszę kończyć relację dzisiejszego dnia – wrócili rodzice. Dam im trochę odetchnąć i zaczniemy zabawę. Może na początek w „Twistera”?
Wtorek, 22 lipca
Dzisiejszy dzień przypomniał mi zasłyszaną w dzieciństwie historię o Tarzanie – człowieku, który był wychowywany w dżungli przez małpy – z tym, że w roli Tarzana wystąpiłam ja i moje koleżanki oraz moi koledzy z IV, V i VI grupy, a dżunglą był park linowy leżący niedaleko Góry. Nie od razu jednak mogliśmy zacząć wspinaczkę. Najpierw trzeba było przejść szkolenie na specjalnej trasie pod czujnym okiem instruktorów. Niby nisko, instruktor tuż obok… a jednak jakoś tak niepewnie na tych linach. Wszystko się buja, kołysze w różne strony – jak nad tym zapanować i iść? Albo skakać? Na wszelki wypadek po trasie szkoleniowej weszłam sobie na trasę najniższą. Musiałam przejść ją dwa razy, żeby nabrać większej odwagi – na trasę średnią oczywiście. Sama nie mogę uwierzyć w to, co teraz napiszę: pokonałam całą trasę średnią! I to bez pomocy instruktora! Nie powiem, żeby było mi łatwo, miałam chwile (niejedną!) załamania i już byłam bliska wołania o pomoc, ale jednak się udało… Teraz chodzę dumna jak paw, bo nawet tata nie mógł się nadziwić, gdy mu to oznajmiłam. Ciekawe, kiedy nabiorę odwagi i siły na najwyższy stopień trudności… Tak przy okazji nabierania siły i odwagi – przed śniadaniem mieliśmy pogawędkę na temat napojów energetycznych. Mama zabrania mi pić takie rzeczy, ale dzisiaj dotarło do mnie, jak niebezpieczne mogą być dla młodego organizmu. Chodzi oczywiście o substancje, które wchodzą w skład tych napojów – właściwie o ich dawki, które znacznie przekraczają dzienne zapotrzebowanie człowieka. Chyba nieprędko sięgnę po puszeczkę atrakcyjnie wyglądającego energetyku… Ponieważ relacjonuję wszystko, co działo się na półkolonii dodam, że młodsi byli dzisiaj na basenie. Też się wyszaleli…
Środa, 23 lipca
Mam w nogach jakieś potworne ilości kilometrów – przynajmniej 10. Plus schody na basztę w Czersku, plus biegi po zamkowym dziedzińcu. Wybraliśmy się dzisiaj (oprócz jednej grupy, która pojechała na wycieczkę do Centrum Kopernik zafundowaną przez rodziców jednego z chłopaków) na rajd do Czerska „W poszukiwaniu pereł królowej Bony”. To ciekawe, że wśród nas byli jeszcze tacy, którzy nigdy nie byli na zamku. Pani trochę poopowiadała nam o dziejach zamku, ciekawych książęcych obyczajach i oczywiście poznaliśmy legendę o Białej Damie – królowej Bonie, która szuka zagubionych na zamku klejnotów. Już widziałam błysk w oczach chłopaków – chętnie przekopaliby cały dziedziniec, żeby znaleźć te zgubione skarby. Wizyta na zamku nie byłaby ważna, gdybyśmy nie wdrapali się na zamkowe baszty. Przyznam, że trochę się bałam, kiedy trzeba było przejść po wąziutkiej kładeczce przez środek baszty. Rozegraliśmy też turniej – nie na basztach oczywiście, tylko na zamkowym dziedzińcu. No i nie rycerski tylko sportowy. Graliśmy w piłkę, badmintona, siatkówkę (tylko bez siatki). Myślałam trochę o tych średniowiecznych rycerzach – oni naprawdę tylko walczyli i ćwiczyli się w walce? Żadnej piłki? Badmintona?
Czwartek, 24 lipca, przedostatni dzień półkolonii L
Zapomniałam wczoraj napisać, że chłopaki ułożyli wreszcie drugą zwrotkę naszego hymnu (układali ją od kilku dni):
„Już wakacje są w połowie, więc pośpieszmy się z zabawą,
Więc pośpieszmy się z zabawą, więc pośpieszmy się!
Zwiedzaliśmy już Warszawę, popcorn jedliśmy, jedliśmy,
W kręgle graliśmy, graliśmy, bawiliśmy się!”
I refren taki jak był. Całkiem fajnie się to śpiewa. Dzisiaj byłam z wizytą u króla Stasia – serio, kto nie wierzy – jego sprawa. Starsze grupy pojechały na zwiedzanie Warszawy – najdłuższym punktem tego programu był pobyt na Zamku Królewskim. Zwiedzaliśmy zamkowe komnaty, podziwialiśmy zgromadzone tam dzieła sztuki, poznawaliśmy historię naszego państwa. Pan przewodnik i pani przewodniczka przybliżali nam nie tylko dzieje Polski, ale również dzieje samego zamku – jego przebudowy, rozbudowy, zniszczenia w czasie wojny, odbudowę. To niebywałe, z jakim poświęceniem pracownicy zamku ratowali w czasie II wojny światowej zamkowe eksponaty, a nawet fragmenty dekoracji. Z zamku „poszliśmy w miasto” – Stare Miasto, Krakowskie Przedmieście, Plac Piłsudskiego i Grób Nieznanego Żołnierza – to trasa naszej wędrówki. Pod Pałacem Prezydenckim byliśmy świadkami uroczystej zmiany warty honorowej (ma ona miejsce codziennie o godzinie 12 w południe). Wielkie wrażenie wywarła na nas dokładność musztry, tak wielkie, że nawet próbowałyśmy iść później krokiem defiladowym. Po kilku krokach rozbolały nas nogi – to wcale nie jest takie łatwe! Ostatnim punktem dzisiejszego poznawania stolicy była wizyta w Pałacu Kultury i Nauki i wjazd na XXX piętro Pałacu najszybszymi w Polsce windami. Faktycznie są szybkie! Podróż na górę zajęła nam 20 sekund, schodami wspinalibyśmy się o wiele wiele dłużej… kiedy my wędrowaliśmy po Warszawie, nasi młodsi półkoloniści byli w kinie na filmie p.t. „Samoloty 2” oraz w krainie zabawy Eldorado. My już jesteśmy trochę za duzi na takie rozrywki, ale nie ukrywam, że z tęsknotą wspominam czasy, kiedy bywało się w takich obiektach, oj bywało…
Piątek, 25 lipca, ostatni dzień półkolonii L L L
To, co dobre, szybko się kończy. Mądrość tego powiedzenia dotarła do mnie dzisiaj. Tak niedawno rozpoczynałam przychodzenie na półkolonie, a tu już ostatni dzień. A był to wielki dzień, bo rozegrał się dzisiaj półkolonijny „Mam Talent”. Każdy, kto tylko chciał, mógł zaprezentować dziedzinę, w której jest dobry. Przeważał śpiew, ale nie zabrakło tańca, był też skecz i gra na flecie z zawiązanymi oczami. Ciekawe, że występowało więcej dziewczyn niż chłopaków. Czyżby dziewczyny były bardziej utalentowane? Wyniki konkursu zostały ogłoszone dopiero po obiedzie, podobnie jak konkursu plastycznego. Zwycięzcy dostali nagrody, ale dla każdego półkolonisty był przygotowany dodatkowo upominek: trochę słodkości, pamiątkowy notatnik i kalendarz na ścianę z naszymi zdjęciami. Za każdym razem, gdy na niego spojrzę, przypomną mi się te fantastyczne dni.
Dobra zabawa – i to do samego końca, fajne koleżanki a nawet chłopaki jacyś tacy milsi, ciekawe wycieczki – no i się skończyło. Dobrze, że wyjeżdżam z rodzicami i bratem w góry – inaczej zanudziłabym się na śmierć.